Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tonem i cofnął propozycyę, którą już miał na ustach. Wjechali pod sklepienie bramy i stanęli na wielkiem podwórzu, które otaczały trzy murowane budowle. Front zajmował pałac stary, dachówką kryty, ozdobiony dwiema wieżyczkami na końcach i olbrzymim podjazdem na słupach, wzniesionym wysoko i murowanym. Z obu stron wznosiły się oficyny, z których jedna miała drzwi zabite, druga widocznie służyła do użytku gospodarstwa.
Gdy wjeżdżali z bramy, od ganku domu odchodziła para koni w bryczce.
— O, my nie pierwsi goście! — zauważył Zagrodzki.
— Co za sznitowna para szkap! — dodała panna.
— To mego kuzyna z Sokołowa zaprząg. Kocha się on w koniach i duże chowa stado. Te, zdaje mi się, są częścią szóstki, którą ma na sprzedaż.
— To pierwsze rasowe, które tu spotykam! — rzekła Nika, oglądając się raz jeszcze za końmi.
Sewer stał jeszcze na ganku, poznawszy zaprząg kuzynki, ale na widok obcych zniknął w głębi domu.
Wysiedli i oni; chłopak w siermiędze nadbiegł od oficyny i odebrał konie. Weszli do ogromnéj ciemnéj sieni, ubranéj w łosie rogi wraz z czaszkami, pamiątki dawnych świetnych borów i łowów. Nika zaraz je pochwaliła, Zagrodzki rozglądał się wkoło, po niszach i framugach, i czarnych ponurych kątach. Czarne jakieś portrety pokrywały resztę ścian. Czysto tu było