Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/42

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    los się zmieni, kawaler się trafi. Tu u nas ludzie też żyją. Ja już czterdzieści lat przesłużyłam i nie płaczę na dolę! Jeden służy, drugi panuje, ale pracować każdemu trzeba. O to niema co płakać.
    — Wasza pani okropnie ostra.
    — I... bez racji złego słowa nie powie! Wiadomo, wymaga roboty, bo i sama pracuje — wygderze — od tego pani i gospodyni, ale sprawiedliwa. Nieboszczka to święta była. Za nią i modlić się nie trzeba! Do Boga poszła jako święta.
    — A ludzie tu bywają? — już spokojniej, ciekawiej badała panna Wanda.
    — O, bywają. Kto chory, kto potrzebę ma, to idzie jak na odpust.
    — Ale z sąsiedztwa? Goście?
    — To nie! Nasza pani tego nie lubi, chwała Bogu!
    — Dlaczego chwała Bogu?
    — Bo z gości ino rozchód, nieporządek i plotki. Służba wybredza i buntuje tutejszych, a państwo ino drwią i ogadują. U nas, dzięki Bogu, panien na wydaniu niema, żeby je oglądali; panicze kompanji nie szukają, spokojnie.
    — A panicze w domu?
    — Ej, nie. Latem, w żniwa, przyjadą. Starszy czyta, gra, śpiewa — młodszy na polowanie chodzi. Do ludzi obadwa nie łapczywi, a Boże broń, nigdy zgorszenia nie uczynią.