Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

teraz już nie chcę. Przebojem dojdę do celu! Za chłopami uciemiężonymi, spodlonymi niewolą gardłowali wszyscy szlachetni, za murzynów lali krew bohaterowie, kobiety są także spodlone i uciemiężone, ale o nie nikt się nie upomni, a jeśli się kto odezwie, to tylko z szyderstwem! To też i my do społeczeństwa, co nas zakuło w niewolę, czujemy nienawiść!
Tu ciocia Dysia podniosła swój cichy głos:
— Ależ, Stasiu, na świecie nie brak pracy, ale rąk chętnych, nawet nie burząc podstaw społecznych. Nie ten wiele robi, kto wysoko stoi, ale ten, kto, choć maluczki, spełnia powołanie.
— Ale jeden ma powołanie chować cielęta i dzieci, a drugi być astronomem lub chemikiem.
— A wiesz ty, że u nas w kraju dużo mniej jest poprawnych cieląt niż uczonych ludzi — zawołała pani Taida. — Mamy kraj rolniczy, a stoimy najniżej w kulturze rolnej, tracimy ziemię z powodu niezdarstwa jednych, a wielkich aspiracyj drugich. Jak Żydów klątwa Boża, tak nas własna głupota wypędzi z ziemi. Żebyś ty była człowiekiem, tobyś nie powinna myśleć o swojej płci, ale o swojej narodowości, bo to jest kwestja, wobec której twoje szalone idee, chociaż mają może rację, powinny siedzieć cicho.
Stasia umilkła, gorejącemi oczami patrząc na mówiącą. Pierwszy raz w życiu ktoś jej tak kwestję postawił i tak myśl skierował. A pani Taida mówiła dalej: