Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chwili przyszła żydówka z chorem dzieckiem, uznała za stosowne zakończyć swą wizytę.
Potem opowiadała znajomym, zawsze jeszcze pod wpływem urazy do Fijolskiego:
— Zupełnie przyzwoita osoba, a wszystko, co gadano, to ten stary rzeźnik wymyślił. Ja nawet powiem, że gdybym, broń, Boże, zachorowała, do niej pójdę. Zawsze śmielej z kobietą się rozmówić. Tylko to żenujące, że pieniędzy nie bierze.
Wszyscy się tem skandalizowali, ale pomimo to klientela Stasi rosła. Postanowiła kupić konia i pewnej niedzieli, zabrawszy matkę, pojechała do Rudy, by tam sprawunek załatwić.
Coprawda też, kampanja dyfterytowa wymęczyła ją bardzo i chciała wypocząć dni parę w towarzystwie pani Taidy.
Gdy zajechały pod ganek, Kazio wyszedł na ich spotkanie i powitał milczeniem, pomagając wysiąść.
— Mój drogi, musiałyśmy wam jakie projekty pokrzyżować, bo wyglądasz bynajmniej nie zachwycony naszym widokiem! — rzekła mu Ozierska szczerze.
Poczerwieniał jak rak. Jemu tak bardzo zabiło serce radością, że aż się słowem zdradzić obawiał.
Jął protestować:
— Takem się zdziwił. Panie nigdy nie bywają. Żadnych nie mamy projektów. Matka się bardzo ucieszy.