Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gospodarskim, a że syn ani daje sobie wspomnieć o małżeństwie, zacinając się na wzmiankę o tem w posępnem milczeniu.
Utyskiwały potem obie nad tem, ale żadnej nawet na myśl nie przyszło, że chłopak krył w sobie uczucie bez nadziei, gryzł się i cierpiał, ale ani go zapomnieć chciał, ani zmienić.
Zaciął się w swej stałości i wyborze, żadnej innej nie chciał, ani tej nie opuszczał, tylko bojąc się zdradzić, osłabnąć, nie dotrzymać danej obietnicy milczenia, na stosunki szczere i częstsze już sobie nie pozwalał.
I tak mijały Stasi miesiące w pracy i spokoju. Nadszedł dżdżysty, zimny marzec, coraz więcej było roboty, poczęto ją wzywać do wsi okolicznych, grasował bowiem wszędzie krup i dyfteryt, dzieci marły jak muchy, a Fijolski zapadał na swe reumatyzmy i ruszał się chyba na wezwanie najlepszych znajomych.
Pewnej nocy zachorował synek pani Klary Wawelskiej, jedynaczek pieszczony i cackany. Wawelskiego nie było w domu, wyjechał na robotę, pani Klara, nieprzytomna z rozpaczy, posłała służącą po Fijolskiego. Na dworze była pora straszna, deszcz ze śniegiem padał, wicher wył, z nóg obalał, błoto było po kolana w niebrukowanej mieścinie.
Po długiem, strasznem oczekiwaniu służąca wróciła z niczem. Fijolski ją odprawił, nagryzmoliwszy jakąś