Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o pani opowiadał i tak marzyłam, by do pani pójść na naukę.
— To Włodzio często bywa u państwa?
— Mieszka w tej samej kamienicy i przeszłej wiosny, gdym zachorowała na zapalenie płuc, ojciec go zbudził w nocy i przyprowadził. Wyleczył mnie, a potem zaczął bywać jak sąsiad, wieczorami. Takeśmy się zaprzyjaźnili.
Podejrzliwa pani Taida nie zauważyła nic szczególnego w jej tonie i wyrazie twarzy, tylko, że dziewczyna pomizerniała jeszcze bardziej i pokaszliwała.
— Za wiele używała pani powietrza i ruchu. Czy panią co boli?
— Nic — prawie nic! Trochę w boku kole. Ale to się często zdarza, przejdzie.
Ale nazajutrz musiała w łóżku pozostać, chociaż się rwała do roboty. Pani Taida była stanowcza, wzięła ją w kurację domową, a potem pilnowała jak dziecka.
Dowiedziała się z rozmowy, że w Warszawie prawie całą zimę chorowała, miała setki recept, straciła zupełnie sen i apetyt, nikła w oczach. Tedy jej ambicję dobrej gospodyni poruszyła chęć, by to biedactwo odżywić i wyleczyć. Ograniczyła jej zajęcia, pilnowała ciepłego ubrania, karmiła starannie. Coprawda, pomocy i teraz nie zdobyła sobie, raczej nowe zajęcie, ale rzecz dziwna, nie narzekała nawet w swej szarej księdze.