Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Albo ja wiem. Nigdy o niej jak o kobiecie nie myślałem! — odparł. — Ona tak do innych niepodobna.
Pani Taida była znowu z siebie niezadowolona.
— Masz tobie! Jeszcze gotów zacząć myśleć! — rzekła sobie w duchu.
A głośno dodała:
— No, chyba że taki dziwoląg nie ma wielu sobie podobnych — szczęściem! W normalnych warunkach dla takiej niema miejsca! Chodźmy obejrzeć tę karą klacz!
Po tej próbie odłożyła zamiar małżeństwa do przyszłego roku.
Znowu lato jak sen minęło. Było dla Rudy pomyślne. Przed zimą pełne były stodoły i brogi, piękne runie, ceny zapowiadały się dobre, tylko pani Taida została znowu samotna na długie wieczory, słoty i mrozy. Włodzio ją odwiedził w październiku, ale długo nie mógł bawić. Zresztą ten nie był wcale wyręczeniem ani pomocą.
— Ale, mam dla mamusi ideał towarzyszki — rzekł raz wśród opowiadań o swych stosunkach towarzyskich.
— Twoja rekomendacja wcale nie wzbudza we mnie wiary i zaufania. Próbowałam już różnych samodzielnych kobiet. Dziękuję!
— To wcale nie jest samodzielna kobieta. Ma ojca, matkę, rodzeństwo i narzeczonego, i nawet nie uboga.