Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rachował, to zbrodniarz wytrawny, dla którego niema dość srogiej kary, to potwór, który na zawsze usunięty być powinien z pośród zdrowego, normalnego społeczeństwa. To objaw siły i zła i zaniku wszelkiej etyki w tych zwyrodniałych warstwach proletarjatu.
Długo, potężnie, wstrząsająco mówił prokurator. Wśród publiczności czuć było gwałtowne wrażenie oburzenia i zgrozy. Ci wszyscy syci, dostatni, zda się widzieli w tym jednym uosobienie strasznych instynktów masy głodnej i biednej, gotowej rżnąć, pastwić się, burzyć cały świata porządek.
Strach był w duszach i zadowolenie, że przecie ten potwór kary nie uniknie.
Przewodniczący zwrócił się do niego:
— Nie macie nic do powiedzenia na swe usprawiedliwienie?
Gedras był zielonawo blady, podczas całej mowy prokuratora oczu z niego nie odwrócił, był jak zaklęty, wzrok miał osłupiały, usta wpółotwarte.
Gdy przemówiono do niego, nie słyszał, nie rozumiał. Trącił go strażnik; on zatrząsł się i obejrzał jak zbudzony. Powtórzono pytanie.
Wtedy począł ręką wodzić po twarzy i nagle zachrapał jakoś dziwnie, zakaszlał, pochylił się, czołem oparł o barjerę.
— Co mu jest?
Schylone, jakby zwinięte ciało drgało i prężyło się.
Ludzie go otoczyli, wyprostowali przemocą.
— Co mu jest? — przebiegło pytanie.