Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówimy. On nie nalegał, powiedział, że będzie się starał ciebie zjednać, że gotów jest czekać, ile zechcesz. Nie lękaj się, nikt cię nie zmusza, ani nagli. Rozważysz, spytasz swego serca, rozmówicie się sami ze sobą. Dobranoc, skarbie, nie denerwuj się, nie płacz. Będziesz mieć oczka czerwone i główka rozboli. Ja wiem, że ty jesteś dobre, poczciwe dziecko, zrozumiesz, że i nasz los od ciebie zależy.
Gdy Maniusia została sama, szlochała jeszcze trochę, potem skuliła się na kanapce i oddała się rozmyślaniom. Nad wszystkiem górował strach zimy, spędzonej tak samotnie z rodzicami tutaj, i groza ograniczenia dobrobytu. Już bracia mówili, że „stary bokami robi“, teraz zwierzenia matki upewniły ją, że interesy się chwieją.
Maniusia nie była idealistką ani naiwną; wiedziała, że gdy się rozejdzie po świecie, że ona nie ma posagu, o konkurentów będzie trudno; a wtedy co zrobić? Jaki wstyd, jaka hańba starzeć się w panieństwie i ubóstwie! A przytem ta otyłość — także miła sukcesja po matce!
— Co robić? Co robić? Ach, żeby tamten!
I znowu ją żar objął — zatopiła się we wspomnieniach.
I tak bezradną, znękaną, spłakaną, zmożył sen, że ledwie doszła do łóżka i zapomniała o wszystkiem.
Nazajutrz wstała późno i przedewszystkiem obejrzała się, jak wygląda i czy pryszczyk zbladł. Potem przymierzyła trzy bluzki, zanim zdecydo-