Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było to jego ostatnie słowo. Nie pomogły żadne uwagi, groźby, podstępy, zdawał się nic nie słyszeć.
Pewnego wieczora do jego celi przyszedł Stuch, parę tygodni był nieobecny. Gedras, leżący na pryczy, ożywił się na jego widok i oczyma pytał.
— Nie, ani śladu Mańki — rzekł Stuch, rozumiejąc, co go zajmuje. — Chyba was uwolnią, to potraficie odszukać. Ja zresztą w tej chwili wracam zdaleka. Szukałem czego innego — przeszłości Morzyńskiego. Dowiaduję się, że metryka sfałszowana. Prawda to? Nie wasze to dziecko? Znacie pana Zarembę?
— Skąd on się tu znalazł?
— Jakże! Morzyński miał się za parę dni żenić z jego córką. On dowodzi, żeście go zabili przez zemstę. A ponieważ odkryto, że Mańka nie była waszą córką, więc teraz posądzają, że była waszą kochanką.
Gedras zerwał się z pryczy, jakieś zdławione przekleństwo wyrwało się mu z gardła.
— Kto posądza? To już na mnie wszystko rzec można, wszystko na mnie cisnąć, wszelaki kał!....
— Dlaczego się nie bronicie, czemu mnie chociażby nie powiecie całej prawdy?... Dlaczego dajecie się oskarżać?
— A choć powiem — kto mnie uwierzy, co to uratuje? Kiedyś raz opowiedziałem wszystko jednemu księdzu, zdawało się, że mnie zrozumiał, użalił się, modlił się, mówił, że Bóg mi dziecko