Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kara za grzech spada na dzieci.
— Nie rozumiem ja tego. Ano, jak ksiądz mówi, że czystej metryki nie mogę dostać, to co mi z takiej prawdziwej, niech już tak będzie.
Pocałował księdza w rękę i wyszedł.
Na ulicy postał chwilę zamyślony, opanowany upartą myślą zdobycia tej metryki, a nie widząc sposobu, wreszcie jakby bez celu powlókł się przed siebie, i sam nie wiedział, jakim sposobem znalazł się przed „zakładem“ Lejzorowej.
Pomyślał, zawahał się i wszedł do szynkowej izby. Mało było gości. Jakichś dwóch chłopów, rajcujących z jakimś jegomością o czerwonym nosie i mizernej garderobie.
Gedras usiadł z boku i kazał sobie dać piwa. Brudna żydówka podała mu butelkę i lepką, nigdy nie mytą szklankę, a potem stanęła pod piecem, naprzemiany to drapiąc się w głowę, to ziewając.
Po chwili z alkierza wyjrzała Lejzorowa i na widok rzadkiego gościa, cofnęła się. Musiała tam odbyć się narada, bo po chwili zjawił się przed Gedrasem jeden z synów żydówki i uprzejmie go pozdrowił:
— Co to za święto, że wy na piwo wstąpili? Może czem można służyć? — zagadnął.
Gedras się przymusił do grzeczności.
— Ot, byłem za interesem u księdza i pić się zechciało.
— Och, pijcie na zdrowie. A co u was słychać?
— Ja to nic nie słyszę.
— Wiadomo, wy rzetelny i porządny człowiek.