Strona:Maria Rodziewiczówna - Jerychonka.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



I.

Magda Domontówna wróciła około południa do swojéj pracowni, z dalekiego po za miasto spaceru. Pęk jesiennych stokroci i astrów włożyła do wody w dzbanie i ustawiła niedaleko stalug. Potém zdjęła z siebie okrycie, włożyła bluzę roboczą, obejrzała farby i pendzle, spojrzała na zegar.
— Hm, robię się pedantką i punktualną. To dowód dojrzałości... Marynia się ucieszy! — rzekła sama do siebie z wesołym uśmiechem.
Otworzyła okno i wychyliła się przez nie, ciesząc się ślicznym wrześniowym dniem i słońcem, które zalewało pracownię. Coś nucąc, spoglądała na dziedziniec, gdzie bawiły się dzieci i gruchało stado gołębi. Naprzeciw, w oficynie, przez otwarte okna słychać było gromadne czytanie. Widocznie była tam szkoła.