Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z tem postanowieniem zaraz po obiedzie kazał podać konie i spieszył się widocznie.
Na odjezdnem wziął pannę Felicję na stronę.
— Kostuś się nam zbuntował i jechać nie chce, dowodzi mydłek, że mu ojciec polecił panią pilnować.
— Doprawdy, to poczciwie z jego strony!
— Rzeczywiście, wzruszające przywiązanie. Jeśli pani jednak na serjo chcesz go żenić, to proszę tu długo nie bawić, bo projekt w łeb weźmie. Myślę, że trzy dni gościny wystarczy na Pryskow. Niech pani we czwartek prosi o konie i rusza do Tedwinów.
— Tak i ja myślałam. Zosia bardzo zajęta, a te szczury i ta zgraja psów! Tak, pojedziemy stąd we czwartek.
— To dobrze. Postaram się spotkać panią w Krzyżopolu u Tedwinów. Stamtąd łatwo wyciągnę Kostusia do panien. Tymczasem do widzenia.
Pożegnał się i wsiadł do powozu.
— Pani Zofjo, dobrodziejko! — wolał jeszcze. — Daj pani pokój z sądami! Radzę raz jeszcze: smarować łapy — i poganiać! To mój system i dobrze na nim wychodzę.
— Nie mam sposobu! — wolała pani Zofja, rozkładając ręce.
Kłąb kurzu opadł za nim, psy żegnały go z całych płuc i przeprowadziły aż na trakt.
A Stefan, porozumiawszy się z bratem, ponowił swoją propozycję.
— Niech mama da mi sto rubli, a Dziembowskiej jutro nie będzie.
— Sto rubli, a złotówki mi wczoraj nie oddałeś za rybę.
— Pewnie gdzieś wpadła za podszewkę. Na co mi mamy złotówka!
Ruszył ramionami i znowu z bratem szeptał.
— Proszę mu dać sto rubli, dobry projekt! — odezwał się Zygmuś.
Pani Zofja miała słabość do pierworodnego, zapewne z powodu, że o nią najmniej dbał.