Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mebli i rzemieni, suszonych ryb, butelek, lnu i wełny.
— Zosiu, Zosiu! — zawołała siostra kilkakrotnie, nie otrzymując żadnej odpowiedzi.
Na fortepjanie stał koszyk z jajami, leżał płócienny płaszcz i kapelusz, żałobny niegdyś, a teraz ładnie rudy, ale właścicielki nie było.
Różycki rozejrzał się także i zatrzymał pannę Felicję w chwili, gdy chciała poszukiwania przenieść do ogrodu.
— Ostrożnie, łaskawa pani! Pamiętam, że się tu zawaliłem. Ten ganek, to pułapka.
— Ale gdzież może być Zosia?
— Zaczekajmy! Poślę Adasia na zwiady. Ten urwisz wydaje się tu jak u siebie. No, proszę, a ja tego nigdy nie spostrzegłem.
— Pani Zofji nie znajdę — odparł synowiec — ale zobaczę, może Zygmunt jest u siebie w oranżerji.
— Gdzie?
— W oranżerji mieszkają chłopcy. Tam, w końcu ogrodu, nad rzeką.
— Idźże i sprowadź kogokolwiek!
Psy tymczasem robiły honory domu. W każdym pokoju ulokowało się ich kilka, bez ceremonji, zajmując najwygodniejsze miejsca.
Jeden zaglądał do kosza z jajami, inny ściągnął suszoną rybę i zajadał pod kanapą, warcząc na towarzyszów.
Reszta odpoczywała, dysząc.
Adaś zbiegł z ganku po belce i utonął zaraz w gąszczu chmielu i łopianów, któremi ogród był pokryty.
Był to park spacerowy, więc nikt się nim nie zajmował. Bujało swobodnie, co się samo zasiało.
W gąszczu tylko ścieżyna się wiła, którą chłopak wnet odnalazł i poszedł nią szybko, snadź dobrze miejscowości świadomy.
Po drodze minął lodownię, piwnicę, wędlarnię, potem nad rzekę zbiegł, gdzie prano bieliznę i o krynicę się otarł, skąd wodę czerpano.