Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poco pani mówi rzeczy, których nie może myśleć? A toć moje Rogale byłyby domem pani, żeby pani zechciała, i dotąd innej gospodyni nie mają. Jakże tam państwu powodziło się w Algierze?
— Materjalnie bardzo dobrze. Ale bratowę pochowaliśmy i wiek długi się wydawał w obcej stronie, o, bardzo długi!
Pan Erazm ręką machnął.
— Tak, tutaj wiele rzeczy wiek skraca! — odparł, ironicznie się uśmiechając. — Szkoda pani Janowej, zacności była osoba. A syn jakże?
— Dobry chłopiec i będzie z niego porządny człowiek, gdy się ożeni — odrzekła żywo. — Oto idzie!
Kostuś zdaleka ujrzał zmianę położenia.
— Czyje to konie? — zagadnął żydka, który go odnalazł i teraz eskortował.
— To pana z Rogalów.
— A jakże on się nazywa, ten pan!
— Nu, jakto? Pan z Rogalów, wielki magnat.
Śmiejąc się, młody człowiek wszedł na ganek.
— Odwołano mnie do cioci w chwili, gdy już prawie namówiłem jakiegoś mieszczanina do drogi — rzekł. — Co się stało?
— Spotkałam znajomego, moje dziecko. To mój synowiec, panie Różycki.
Mężczyźni spojrzeli po sobie i podali dłonie. Egzamin z obu stron wypadł pomyślnie.
— Zabieram państwa do siebie — rzekł Różycki. — Za godzinę będziemy w domu.
— Ależ moje kufry! — zaprotestowała panna Felicja.
— Kufry, to bagatela. Panie Aronie, każ je zararaz dostawić do Rogalów. A jeśli chcesz kupić rzepak, przyjedź sam jutro. Służę pani.
Podał rękę pannie Felicji i wsadził ją do bryczki. Kostuś, nie czekając wezwania, ulokował się obok furmana, pan Erazm usiadł przy swej niedoszłej narzeczonej i zaprząg ruszył z kopyta.
Po drodze czapkowali mu uniżenie żydzi i chłopi, a konie parskały wesoło.