Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A naco starzy? — odparł żyd z trochę złośliwym uśmiechem. — Teraz młode, rozumniejsze. Młodzi handlują lasami, bankami, wekslami. Dużo znajdują świeżych pieniędzy, robią ruch! Starzy, to tylko pan Wojnicz w Kraskach, pan Świdnicki w Zapolu i pan Różycki w Rogalach. Z tymi jeszcze ja, stary, handluję, z tamtymi to się lękam. Młode żydki tam bywają, ja nie!
Pogładził brodę i prawił dalej:
— Pan Różycki, to on jest wielki pan. I u niego żadne żydki nie bywają, on ich nie lubi. A ja tam sobie jadę bez lęku. On mnie traktuje cygarem i herbatą. My sobie gadamy o starych rzeczach. To rozumny pan!
— Żonaty? — spytała panna Felicja.
— Nie! On sobie kobiety nie trzyma. A naco? I bez tego są u niego wszystkie porządki. A jak on chce kobiet zobaczyć, to on sobie jedzie w sąsiedztwo.
Gdy domawiał tych słów, nagle rozległo się palenie z bata, a z za węgła karczmy wpadła i stanęła pod gankiem czwórka siwoszów, zaprzężona do wózka węgierskiego.
Na wózku siedział mężczyzna niemłody, szpakowaty, wysokiego wzrostu, żywych i ostrych rysów.
Znać było w nim człowieka, nawykłego do dawania rozkazów i wywoływania szacunku.
Stary żyd podszedł do niego i z uniżonym ukłonem podał mu ramię do zsiadania.
Podróżny snadź się spieszył, bo jeszcze na stopniu począł fukać:
— Słuchajno, panie Aronie, wy sobie już za wiele ze mną pozwalacie! Długo jeszcze ta wełna będzie wysychała u mnie w magazynie? Kazałem ją wczoraj zważyć i dalszego upadku nie przyjmuję na siebie!
— Niech jasny pan daruje! — począł żyd.
— Ja darowuję tylko bankrutom, a wam nie — przerwał obywatel, stając na ganku i dobywając z kieszeni jakąś notatkę. — Sto dziesięć pudów wełny i funtów piętnaście. Zapłacicie mi za tyleż, ani funta mniej.