Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzeczywiście krótka noc letnia miała się ku końcowi. Na wschodzie brzask perłowy się rozścielał, cienie ustępowały, coraz wyraźniej odcinały się kontury lasu.
Pomimo niewygody, podróżni zmęczeni, zdrzemnęli się nieco i dopiero wschód promienny zbudził ich, a chłód rosy orzeźwił.
Wydobyli się z lasu. O staję przed nimi leżała mieścina nędzna, rozrzucona na nieznacznem wzgórzu, tuż obok rozłożył się dwór w czarnej, gęstej obsadzie topoli.
— Nareszcie! — szepnęła z ulgą panna Felicja.
— Uważa ciocia, nasi towarzysze zginęli, został tylko woźnica. To była eskorta; teraz Alkone został sam ze spirytusem. Ciekawym, co z tego wyniknie.
Wjechano do miasteczka i minąwszy długą ulicę, bryka wynurzyła się na plac ogromny, zabudowany w środku kramikami w kwadrat.
— Stój! — zawołał Kostuś.
Ale żyd nie myślał go słuchać. Przeciwnie, przynaglał szkapy.
— Stój! stój! — krzyczała panna Felicja, machając parasolem.
Kostuś wychylił się z bryki i trzymając się budy oburącz, po drążku chciał się dostać do lejców i przemocą zatrzymać zaprząg. Wtem na drodze rozległ się głos obcy, tubalny:
— Stój!
I jakby czarem bryka stanęła.
Kostuś obejrzał się z wdzięcznością. Ujrzał dwóch urzędników w ciemnozielonych czapkach, oglądających bardzo uważnie wehikuł. Wokoło zbierał się tłum żydów i gapił się.
Młody człowiek zeskoczył tedy i pomógł wysiąść ciotce, potem bezpieczny wobec tylu świadków, począł i on śledzić przebieg katastrofy.
— Co ty wieziesz w tych beczkach? — spytał starszy urzędnik Alkony.
— W tych beczkach? Czy ja wiem? Może to jest gazy (nafta), może smołę, może olej. Skąd ja mogę to po wierzchu poznawać?