Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mir, mach gicher. Der goi macht a skandal.
Zaruszano się żwawiej i po chwili kilku żydów przyniosło i naładowało do bryki trzy spore baryłki, wydające mocną woń dziegciu i terpentyny.
Ruszono dalej. Żydzi, dotychczas tak hałaśliwi, rozmawiali półgłosem tylko, naradzali się, oglądali. Alkona popędzał konie, które, o dziwo! — kłusowały żwawo, bez względu na złą drogę.
Naturalnie wobec tego o śnie mowy być nie mogło. Panna Felicja stękała.
— Ten zbrodniarz chyba umyślnie tak pędzi po korzeniach. Nie dojedziemy żywi. Ach, Boże, tu jest coś mokrego w nogach!
Kostuś się schylił i dotknął ręką wilgotnej słomy. Potem powąchał.
— To jest rozlany spirytus! — rzekł. — Byle skra, spłoniemy żywcem! Alkone Krum! Czyś oszalał? Spirytus ci ucieka!
— Oni pewnie wiozą kradzioną wódkę! — zawołała panna Felicja. — To są złodzieje.
Ale już wehikuł stanął. Żydzi skupili się przy baryłkach i zrobił się gwar wymysłów podróżnych i gromadnego szwargotu. Nareszcie załatano baryłkę i rozległo się:
— Sza, sza, pamelach! Wi, wio!
Alkone odwrócił się do budy.
— Co jasny pan tak krzyczy? To nie żaden spirytus, to terpentin. Jak to się rucha, to śmierdzi paskudnie. Spirytus to jest delikatny interes. Och, żeby ja handlował z wódką, to jaby nie był bałagołe. Jasnemu panu ze snu coś się pokazało. Spokojne noc żicze jasne państwo. Proszę się z Alkone niczego nie strachać.
Po tem uspokojeniu począł znowu szeptać z towarzyszami.
— Ani chybi, oni kradną wódkę! — rzekła po francusku panna Felicja. — Żebyż wreszcie dotrzeć do Malewicz bez wplątania się w jakąś awanturę!
— Zbiera się na dzień pono. Mamy tam być o świcie podobno — pocieszał Kostuś. — Radbym jednak, żeby nas losy pomściły na tym wisielcu.