Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tej drodze, to jest dwie Wólki! Może być dwie Sadyby. Do ten gruby generał to jest dziesięć mil. To koniec świata! Och — i tyle bagaży! Ja powiedział delikatne cene.
— To jest rozbój! Ja będę skarżyć! — wołała panna Felicja.
— Jasne panie, trzeba jechać, a nie prawować się! Sąd nie kuń! Wun do Sadyb nie zawiezie. A mój fajeton zawiezie.
Kostuś się zniecierpliwił.
— Bierz cię licho! Dam dwanaście rubli, byleś prędko dowiózł. Ładuj tłomoki!
— My polecimy jak ptaszki, tylko moment poczekamy, aż konie obrok zjedzą! Całe parade kwadrans.
Zakrzątał się żywo. Kostuś z ciotką poszli po ręczne pakunki.
Po kwadransie Kostuś znowu wyjrzał. Bryka Alkony stała nieruchoma, jak wyrzucony na mieliznę wieloryb — konie miały worki na głowach — woźnica patrzał kędyś na widnokrąg.
— No, cóż — gotowo?
— Jeden moment. Jasny pan taki prędki. Ja wyglądam czwarty kuń.
— Gdzież on! Z nieba ci spadnie?
— On jest, tylko jego mój brat wziął i poleciał z telegram; to nie kuń, to djabuł. On zaraz przyleci.
Kostuś zajrzał do bryki, i cofnął się. Kufry już były ulokowane, a na przedniem siedzeniu było dwie osoby: szlachcic w kitlu i młoda żydówka.
— A to co? — spytał groźnie żyda.
— Nu? Co? Te ludzie? To takie sobie drugie pasażyry. Bardzo spokojne ludzie!
— Ależ ja ciebie nająłem tylko dla siebie.
— Och — czyż jasny pan będzie siebie równał z takie proste ludzie! Uni płacą jaką złotówkę. Będą jechali na przodku, a jasne państwo na tyle budy! Och, to nawet w kompanji bezpieczniej! Na tej drodze, co my ją będziemy jechali, bardzo są straszne lasy! Broń, Boże, wypadku!