Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdy załatwił się, zastał obie kobiety, czekające na niego u drzwi. Wsiedli wszyscy do jednego przedziału.
Było ich tedy czworo, rachując w to dziecko trzyletnie senne i płaczące, które w ostatniej chwili musiał wziąć na ręce i podać matce do wagonu.
Zatrzaśnięto drzwiczki i wśród lokowania się pociąg ruszył przy wtórze okropnego płaczu rozbudzonego dzieciaka.
— Ochota szczególna włóczenia ze sobą takiej gitary! — mruczał Kostuś. — Nie da nam oka zmrużyć przez noc całą. Wynoszę się stąd na następnej stacji.
— Mój drogi, nie rób o byle co piekła! Kiedyś i tobie może się zdarzyć posiadanie takiego instrumentu! — reflektowała panna Felicja. — Ja sobie tego wcale nie przykrzę. To takie śliczne — mały dzieciak.
— Wolę ośmnastoletnie. No, niech się ciocia ułoży do snu! Rano pożegnamy się, dzięki Bogu, z koleją żelazną. Zacznie się inna lokomocja!
Wstał, przy świetle lampy pogatunkował bilety i podszedł do towarzyszki podróży. Przedzielona od nich poręczą ławki, siedziała, trzymając na ręku dziecko, pocnylona ku niemu, usypiając pieszczotą i szeptem.
— Oto jest pani bilet, kwit i reszta pieniędzy! — rzekł.
Podniosła do niego twarz i wtedy dopiero ją ujrzał wyraźnie.
Sapristi! Jaka ładna! — pomyślał, usposobiony nagle pojednawczo nawet do płaczącego dziecka.
Kobieta istotnie była bardzo przystojna.
Szczupła i zgrabna, miała w sobie ujmujący wdzięk wielkiej prostoty i łagodności.
Twarz mizerną opromieniały czarne, wielkie, smutne oczy i usta delikatnego rysunku.
Na rysach wycięty był wyraz przedwczesnej dojrzałości i zmęczenia, który tej postaci, bardzo jeszcze latami młodej, dodawał uroku i pociągał zagadkowością i głębią.