Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy jesteś pan nieszczęśliwy i biedny, potwierdzasz tamto!
— Więc teraz, gdybym pani rzekł: kocham, ale dam ci czarny chleb i zaprzęgnę razem z sobą do pracy ciężkiej, wysłuchałabyś mnie pani?
Wielka powaga osiadła na czole kobiety.
— Mało znam warunki tamtego życia, tyle, co z opowieści pańskich. Ale gdyby moja ręka i siła była tam użyteczna, pomocna, dałabym ją panu dopiero teraz śmiało i bez skrupułu.
— O, Rito, jaka jesteś mądra, jak znasz ludzi! — pomyślał Kostuś, wyciągając ręce.
Kobieta zawahała się chwilę.
— Dwoje nas pan weźmiesz. Będzie ciężko! — szepnęła.
— Będę szczęśliwy! — odparł.
W milczeniu podała mu rękę drobną, chudą, pokłutą igłą, a on ją do ust poniósł, zdziwiony, że tyle lat przeżył i tyle kobiet posiadał, a nigdy nie doznał takiej wielkiej szczęśliwości.
Potem go przecie sumienie ruszyło i niepewność.
— Więc pani mnie kochasz? — szepnął.
Uśmiechnęła się przekornie.
— Czemuż pan teraz Tedwina nie pamiętasz?
I jemu szalona radość przeszła serce. Poskoczył do Toli i nie śmiejąc jeszcze matki, dzieciaka porwał w objęcia.
— Mój drobiazg serdeczny! — zawołał, okrywając ją pocałunkami. — Powiedz, kochasz tatkę?
— Nie można mówić tatkę — odparła cicho — mama się gniewa!
— Niechże mama pozwoli! — poprosił.
— Mów mu, jak chcesz, Tolu, bierze nas sobie na własność! — rzekła kobieta, gładząc główkę dziecka.
— Tatku — zaszczebiotała Tola — niech tatko mnie wysadzi za okno, w te kwiaty! Tam leży czerwona kula, będę się grzecznie bawiła!
— Mama pozwoli? — spytał.
— Dokuczy pannie Stefanji! — zaprotestowała.