Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Chcemy mu powinszować, czekamy!
— Możecie nie czekać! Potrzebne mu winszowania! Obędzie się!
— Pójdę sama tedy po niego!
— Niech się ciotka nie fatyguje! Albo on tam siedzi? Zaraz zlazł i poszli sobie z Jagą przez zakrystję. Pewnie już są w dworku!
— A, zdrajca!
W tej chwili Kostuś przemknął koło nich i wypadł na ulicę. Dogonił młodą kobietę, wracającą samotnie i pozdrowił.
— Nie poznała mnie pani. Witam!
Spojrzała nań i odparła sucho:
— Owszem, poznałam pana.
Nie podała mu ręki i przyspieszyła kroku, rzucając wokoło niespokojne spojrzenia.
— Jakże się pani powodziło przez ten czas? Czy odnalazłaś pani tych, do których wracałaś? — pytał, towarzysząc.
— Nie wracałam do nikogo. Znalazłam pracę i pragnę tylko spokoju! — odparła sztywnym tonem.
— Widziałem wczoraj Tolę... Mieszkasz pani w domu mojej krewnej... Dzieciak zdrów?
— Zdrów, dziękuję panu! — odparła łagodniej. — Odprowadziłam ją dzisiaj na cały dzień do doktorowej, gdzie ma rówieśnicę. Ciasno dziecku w jednej stancji, a tam jest ogródek.
— Pani ciężko pracujesz!
Ruszyła brwiami.
— Ciężej byłoby bez pracy.
Skręcili w boczną ulicę; oficyna już była widoczna.
— Pani pozwolisz złożyć sobie wizytę? — spytał.
— Nie! — odparła krótko.
Nie spodziewał się takiej odpowiedzi; dotknęła go.
— Dlaczego nie? — rzekł.
— Bo nie przyjmuję nikogo. Jestem biedną szwaczką, nie pragnącą żadnych stosunków towarzyskich.