Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tak wyglądał nestor powiatu, pan Jawornicki, bogacz, żartowniś staroświeckiego pokroju, powaga, raz na rok ukazująca się wśród współobywateli.
Gospodarz lokalu, pan Zawirski, mało grał, zajęty przyjmowaniem coraz nowych gości.
Człowiek pięćdziesięcioletni, ubrany elegancko, z pierścieniami na palcach, w złotych okularach, łysy, nadęty, był uosobieniem pychy i próżności.
Przed kilku laty bankrut, ożenił się z wdową bezdzietną, ułomną i miljonową i nagle z obmokłego żórawia przedzierzgnął się w pawia.
Osiadł w majątkach żony, zimę spędzał w mieście, latem jeździł zagranicę, uprawiał tylko stosunki wyborowe, bawił się sportem, wszelkie inne zajęcia uważając za niegodne swojej wielkości. Wyszedł z dawnego koła, ignorował dawnych sąsiadów i znajomych, nie pokazywał się prawie w stronach rodzinnych.
Teraz musiał przyjechać i skarbić sobie łaski współobywateli. Chodziło mu o kompromis z sąsiadem, sprawę, zagrażającą Malewiczom, i chodziło o zainstalowanie syna z pierwszego małżeństwa, który był trochę ograniczony, a bardzo romansowy, wskutek czego często go kompromitował w mieście.
Zawirski więc stał się znowu popularnym, przypominał sobie każdego, ściskał, całował, składał wizyty, a zjechawszy do miasteczka, skarbił sobie serca zbytkowną gościnnością i rzucaniem hojnie pieniędzy żony.
Na widok wchodzących, Różyckiego z Werbiczem, powitał ich nadzwyczaj uprzejmie.
Byli to właśnie kompromisarze jego sprawy, mającej się nazajutrz rozstrzygać.
Różycki zaraz z progu spojrzał po obecnych i skrzywił się, widząc tak zajadłą grę w karty. Wróżyło to bardzo źle. Janickiego stanowczo nie można było liczyć jako adwokata. Grał, cały blady, z ogniem złowieszczym w zaczerwienionych oczach, pochłonięty doszczętnie namiętnością.