Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mamy sądzić kompromis Zawirskiego z Mankiewiczem. Mnóstwo roboty! Przyszedłem panie powitać i zabrać cię z sobą — dodał w stronę Kostusia.
— To dobrze, pójdziemy. Tylko niech pan trochę umityguje moją ciotkę!
— Coś zbroiłeś! Czy niema tu Adasia, Rito?
— Zapewne czyta w salonie.
— Sprowadź go, mam mu parę słów powiedzieć.
— Panie Erazmie, prosimy! — wołano z ganku.
Różycki ruszył do starszych.
— Witam panie! Przedewszystkiem interesy. Zbierałem, panno Stefanjo, na organy i obleciawszy wszystkie zajazdy, wycisnąłem siedmdziesiąt rubli; a oto mój dodatek.
Położył na stole paczkę asygnat, a jedną tęczową wsunął pod spód.
— Ofiarniejsi już się zgrali do nitki, — dodał — a skąpi dowodzą, że organy aż nadto dobre. Drugim razem niech mnie pani raczej samego obciąża podatkiem, niż używa za poborcę. Ile czasu i pięknych słów straciłem napróżno, a ile krwi sobie popsułem, to nieobliczone!
— Stokrotnie przepraszam pana!
— To nic, nie o to mi chodzi; przywykłem do tego przez całe życie, gadam dla ulżenia zgryzocie. Byłem też w zarządzie miejskim i wyprocesowałem pani tę dodatkową opłatę; pomylili się w rozkładzie. A ot papier od znajomego, także załatwiony.
— Dziękuję panu serdecznie!
— Panie Erazmie, mam i ja interes — wtrąciła panna Felicja — ale to na osobności!
— Służę pani! — odparł, wchodząc za nią do domu.
Zabawili chwil kilka w jadalni, szepcząc konfidencjonalnie.
Gdy wrócili, pani Jamont spojrzała na nich z uśmiechem. Spojrzenie to Różycki przejął i rzekł również z uśmiechem:
— Tak, tak, szanowna pani. Słusznie się pani śmiejesz, tylko nie ze mnie samego! Nie moja wina,