Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bez racji nikogo nie podejrzywam.
— Jakież pan masz przeciw niej dowody?
— Takie jak pani: wewnętrzne przekonanie. Może się założymy, że dziś wieczorem Wiktor będzie u niej na herbacie?
— Dobrze, założymy się. O co?
— Dasz mi pani realny dowód swojej sympatji.
— Zgoda! A pan spełnisz moje trzy żądania.
— Z całą ochotą — zaśmiał się — bo pani przegrasz!
Podali sobie prawice.
Panna Felicja przyglądała się im dyskretnie.
— Dzięki Bogu, musieli się porozumieć! — szepnęła do panny Stefanji, oczami wskazując tę parę.
— Z Ritą? Wątpliwe! — odparła panna Stefanja. — To byłoby zupełną niespodzianką.
— Podobała mu się bardzo; ciągle są z sobą.
— Ma dobry gust! Tutejsza młodzież nie lubi Rity. Byłby to dla was świetny los, ale, o ile ją znam, wątpię, czy się zdecyduje.
— Dlaczego? Czy Kostuś jest złą partją?
— Owszem; ale nie sądźmy wedle starego porządku rzeczy. My dwie zostałyśmy staremi pannami; ja dlatego, że mnie nikt nie wziął, ty, bo nie mogłaś na jednego się zdecydować. Okoliczności nami kierowały. Dzisiaj są panny, które nie idą zamąż, bo nie chcą. Rita zdaje mi się taką.
— To byłoby fatalne. Marzyłam o niej dla Kostusia.
— Dobrze wybrałaś, ale mnie się widzi, że twój Kostuś wcale serjo nie traktuje tej kwestji. Bawi się tylko i oszukuje ciebie. Tobie się zdaje, że nie odstępuje Rity; ja uważam, że zaleca się do Werbiczówny. Czy się go spytałaś, na którą się zdecydował?
— Nie, bo tego nie spostrzegłam. To byłoby okropne! Ale on już taki zawsze, to do niego podobne. Co on nas zdrowia kosztował! Gotów znowu spłatać figla. Jak to dobrze, że mnie ostrzegłaś! Wezmę go na spytki.
Porwała się z miejsca i zeszła na podwórze.