Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Werbicz rady i projekty odrzucił stanowczo i został ze swoją gromadką piskląt bezradny.
Wówczas to najstarsza córka, Zosia, została pasowana na gospodynię domu, matkę i opiekunkę całego tego drobiazgu.
Miała wtedy lat piętnaście, ale nikt nie pytał, czy może podołać obowiązkom; oddawała się z zapałem naukom, przerwała swoje kształcenie; była słabowita i wątła, nie było o tem mowy; posiadała cały posag matczyny, liczyła się do bogatych, a nie widziała nigdy grosza tych swoich dostatków i została wprzęgnięta w obowiązki i pracę z zimną bezwzględnością, z tyranją konieczności, nie otrzymując za to nawet uznania.
Piętnaście lat znowu jej upłynęło, nie lekkich zapewne, ale nikt o tem nie wiedział. Dziewczyna była harda i milcząca, w domu panował jakiś chłód i fałszywa duma, niedozwalająca rozczulać się, poskarżyć, nawet pośmiać, lub pogwarzyć sposobem pospolitych ludzi.
Byli wszyscy tacy w tym domu. Bardzo przyzwoici, umiarkowani, powściągliwi w obejściu, etykietalni, uprzejmi lodowato, śmiejący się z lekkim sarkazmem, względem obcych nieprzystępni i nietowarzyscy, między sobą zjednoczeni nie serdecznością szczerą i prostą, ale podobieństwem natur, wspólnością złych interesów, ukrywanych umiejętnie, i poczuciem odrębności kastowej.
Werbicz przez ten czas borykał się dalej ze swą złą dolą. Wydatki wciąż rosły: na utrzymanie domu, na nauki, na elegancje panien, na podróże i miastowe potrzeby synów.
Nie miał czasu poznawać dzieci, badać ich charakterów, wpływać, kształcić wedle swoich poglądów, żyć z rodziną i w rodzinie.
Obejrzał się dopiero na nie, gdy poczuł upadek sił, wyczerpanie, starość. Wtedy ze zgrozą ujrzał, że żaden z trzech synów nie będzie mu pociechą i pomocą.