Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wskutek tego nauczył się gruntownie trzech rzeczy: wyciskać pieniądze z kamienia, nie dziwić się żadnemu niepowodzeniu i bez mrugnięcia nawet powieką patrzeć na otchłań u swoich stóp.
Otchłań tę przecie nie on sobie zrobił, jak inni. On ją dostał w udziale na życie. Postawiły go losy nad nią z przeznaczeniem: to twoje, pracuj!
Werbicz pracował. Za młodu miał nawet iluzję, że ją zapełni. Rzucał w nią całe swoje siły i zapał, pot, myśli, krew, znój niezliczony; potem stracił iluzję, stargał moc i młodość i przekonał się, że może zaledwie utrzymać się na skraju.
I tak trwał, szamocąc się całe życie.
Nie pamiętał żadnego wytchnienia w pracy, żadnej nagrody, żadnego momentu jasnego.
Może i były kiedy te błyski, ale on nie miał czasu i humoru rozgrzebywać starych rumowisk.
Za młodu przecie ożenił się z miłości i bogato, żona jego ledwie jak cień przemknęła się w domu jego. Przeżyli z sobą rok, przez który ani jednego dnia nie była zdrowa. Suchoty ją zabierały powoli nieubłaganie. Zostawiła córeczkę paromiesięczną i umarła.
Po paru latach różne ciotki i kuzynki ożeniły powtórnie Werbicza. Panna była bez posagu, ale zdrowa, ładna i energiczna.
Wzięła ostro w ręce gospodarstwo, będąc pewna, że mąż jest pantoflem.
Nie, on pantoflem nie był, ale znękany już i zimny, milczeniem i zgodą okupywał spokój domowy.
Dzieci zaczęły przybywać co roku, a z dziećmi zwiększenie potrzeb i wydatków. Dom się zaludnił niańkami i mamkami, potem przybyły bony i guwernantki cudzoziemki, które kształciły młode pokolenie Werbiczów na eleganckich paniczyków i panienki bardzo układne.
A było tego pokolenia już sztuk sześć, gdy dając życie siódmemu, pani umarła.
Spowodowało to straszny zamęt w domu, rady ciotek i kuzynek, projekty ponownego ożenienia; ale