Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A brat, patrząc na nas, głową trzęsie.
— Ej kobiety — powiada — przyglądać się niema czasu, wracać niema dokąd — iść dalej niema gdzie. Trzeba z tej skały i piasku zdobywać chleb i basta! Nazwiemy to Sadybami dla pamięci.
Tyle nas tylko pocieszył, a potem, patrząc na jego mękę i cierpliwość, jużeśmy nigdy słowa skargi nie pisnęły.
I co pan powie, Bóg nas tam snadź osadził, bo dziwnie się wiodło.
Przez lat ośmnaście nie było klęski ni rozboju, ni choroby, ni szarańczy.
— Tak mi to pani jasno maluje, że aż chęć bierze samemu tam drapnąć — za morze. A przynajmniej chłopców posłać, którzy w domu bąki zbijają — nie wiedząc, gdzie się podziać, co robić! Czy ziemia tam nie droga?
— Na pomorzu bardzo podrożała — odparła kobieta — w głębi kraju zaś niebezpiecznie osiadać pojedynczo. Zresztą trzeba przywyknąć do klimatu, do miejscowych warunków i potrzeb. Nie wierzę, by komukolwiek było lżej i lepiej na obczyźnie, niż u siebie.
— U siebie. Albośmy tu u siebie? — zaśmiał się gorzko towarzysz podróży. — Tak, rola nasza, bo tak już obdłużona, że jej nikt nie ma ochoty odebrać. Ano i cmentarze nasze. Tam, gdzie państwo jadą, jeszcze gorzej podobno.
Konstanty miał pytanie na ustach, gdy wtem pociąg stanął, obywatel wyjrzał oknem.
— Co to? Już moja stacja! A tom się zagadał! — zawołał, zrywając się i szturmując do drzwi. — Żegnam państwa, szczęśliwej drogi! — dodał spiesznie, wyrzucając manatki i kiwając na stróża.
Jeszcze z peronu podał dłoń Konstantemu, ukłonił się kapeluszem pannie Felicji.
— Żarski Nikodem! — przedstawił się. — W każdym razie, kto wie, może chłopców do państwa przyślę. Nie skończyłem mówić, ale pan sam zobaczy. Padam do nóg, a życzę ładnej żoneczki!