Strona:Maria Rodziewiczówna - Jaskółczym szlakiem.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O, już ja to znam! — odparł furman.
Księżyc świecił świetnie. Wywinęli się szczęśliwie z labiryntu fantazyj Tedwina i wybiegli na drogę srebrną i gładką.
Kostuś raz i drugi, nic nie mówiąc, odetchnął głęboko. Różycki się roześmiał.
— Cóż, chłopcze, lepiej w oranżerji Zygmusia, co? Przyzwoitość ci dokuczyła!
— Żartuj pan zdrów! Miałem ochotę obwiesić się z nudów. Wiktor obrzydził mi całą ludzkość.
— To dowodzi, żeś zupełnie obcy. My, miejscowi, tak przywykliśmy do plotek i oszczerstw, że nie zwracamy na nie uwagi. Jest to zatrudnienie większej części naszego społeczeństwa.
— Ładne społeczeństwo zatem! Mężczyźni, zamiast pracować, szkalują siwe włosy i kobiety. Gdzież u was opinja publiczna, gdzie honor, gdzie prawo?
— Opinja w muzeach zapewne, bo się z nią spotkałem raz ostatni przed laty dwudziestu, a honor bywa czasem wspominany, gdy jeden drugiego obedrze w karty z pieniędzy, które trzeba pożyczać często na zastaw sumienia. Zresztą zaraza oszczerstwa coraz się rozwija w miarę upadku fortun, no, a co zwykle za tem idzie, zasad. Upadli, upokorzeni, nędzni, plwają na tych, którzy stoją, coś znaczą, szanują siebie i stanowisko. Weź to za pewnik: jeśli obgadują mężczyznę lub kobietę, to niezawodnie są to jednostki wybitne, a zbyt dojrzałe duchowo, żeby na podobne napaści podobną bronią odpowiadać. I tak się stało, że dobro u nas milczy, cnota się kryje, zasługa była poniewierana, a winą próżniactwo naszych mężczyzn. Wiktor zresztą doszedł w tem do tej perfekcji, że go już nawet nie cierpią koledzy. Poznałeś okaz wystawowy! A Józef, to nikczemnik, po którym deptałoby się, żeby nie żal obuwia.
— I tak wszędzie? — ze zgrozą spytał Kostuś.
— Niestety, prawie wszędzie. Rozmowy o ludziach, sprawy miejscowe, zawiść lub zemsta, niechęć jednych do drugich, radość z upadku sąsiada, zasklepienie w ciasnym egoizmie, lub bezmyślny szał.