Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lada chwila będzie młodzieńcem. Przychodził okres najgorszy, najniebezpieczniejszy. Czy wytrwają w przyjacielstwie, czy nie straci tej duszy! Dotąd mu Michaś nigdy nie skłamał, i nic przed nim nie ukrył. A chował się w niedostatku, w pracy, patrząc na trud i walkę o byt i trwanie — ale zarazem w atmosferze zgody, jedności i duchowego spokoju.
I wpoił mu pan Michał kult dla ojca. Białozor, zajęty i pochłonięty pracą i myślami, może nawet nie zdawał sobie sprawy — jakim autorytetem był dla syna, który się na nim wzorował — jak go obserwował i naśladował.
— Stryjku, — nagle zcicha rzekł Michał, — tam się roi od kłapaków w czerotach! Możebym spróbował kuszy?
— A ile masz strzał?
— Dziesięć.
— To zaszczędź do Medweży, gdzie je będziesz mógł odnaleźć, a tu ci w wodzie i gąszczu przepadną.
— Co też Ohryzko powie na tę broń!
— Zmajstruje sobie podobną.
— On woli sidła.
— Chłopski, złodziejski proceder.