Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mnie nie straszno. Byle nie w mieście i nie w urzędzie.
— Hej, hej! Co się to roi! Swoim panem być: to znaczy nad sobą panować. Dokaż tego, chłopcze! Będziesz cudotwórcą!
Michaś się zamyślił, a pan Michał dodał:
— Ładnym panem jest Jelec i Protasewicz i Szczuki i Nietyksza, a przecie mają wolę i ziemię, a tkwią w ciężkiej niewoli i w nędzy.
— A u nas jest też bieda, a niema niewoli. — Bo wstydu nie mają ani honoru tamci.
Powoli wodę garnąc, pan Michał zapatrzył się w chłopaka. Przed siedmiu laty, gdy przyszedł do gniazda rodzinnego po długiej niewoli i dwuletniej męczeńskiej włóczędze od Bajkału na swe Polesie, przywarł sercem do tego dzieciaka, do tej latorośli swego rodu, i pielęgnował, i krzesał, i od chwastów bronił, i w słońcu utrzymywał, jak pęd młody — na mocne drzewo. Nie mentorem był, ale się sam giął do tej młodości i był mu przyjacielem, kolegą, towarzyszem.
I zżyli się ze sobą te dwa Michały — jeden duży, drugi mały! A teraz chłopak śmignął w górę jak topola — z dziecka, —