Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świń mnóstwo, opał ukradnie — grosza na nic nie wyda. Nędza — to my: nauczyciele, urzędniki, osadniki — i pańskie dwory ledwie zipią.
— I tutejsi nie bogaci?
— Tutejsi? Trudno zgadnąć. Nigdzie nie bywają — nic prawie w miasteczku nie kupują. Rzetelni są. Na rozmowę ich nie wyciągniesz. Ten młodszy, niby doktór, za pieniądze nie leczy. Z województwa mam papier, żeby przedstawił podanie, opłatę i fotografję — dostanie kartę łowiecką. Nie wie pan, czy ma strzelbę?
— Nie widziałem! — odparł krótko.
— Pełno jest broni niemeldowanej. Chłopy po tych wertepach biją — co popadnie i kiedy popadnie — i djabeł ich złapie.
— Myślę, że ci panowie na kłusownictwo by nie poszli.
— Ale broni nie złożyli. Jak dostanie pozwolenie na broń — musi kupić. Przepisy są bardzo ostre i kary wysokie. A pan ma rewolwer?
— Mam — i pozwolenie w porządku.
Wydobył pugilares i sprezentował wszystkie swe dokumenty, uśmiechając się szy-