Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiem, który był faktotum i popychadłem, nikt nie rozmawiał, bo chłopak tak się jąkał, że nikt go o nic nie pytał — bo nie było czasu doczekać się odpowiedzi.
Pozornie robiło to wrażenie, że tu się nic nie robi, że nikomu nie pilno, i nikomu nie troskliwo i nie ciężko, i że ten cały warsztat rolny obraca się jakimś mechanizmem tajemniczym, bezgłośnym.
Nie czuć było i słychać pracy, ale przecie było zrobione. Z regularnością maszyny, o świcie wstawał pan Michał i Michaś, odmawiali pacierz, sprzątali pokolei posłania i stancję, prześciełali i pomagali choremu w toalecie, przynosili mu śniadanie, wynosili go z łóżkiem na powietrze, zasiadali do lekcyj. Z regularnością maszyny swój deptak między kuchnią, piwnicą, oborą, chlewami, kurnikiem i ogrodem odbywała Ida. Białozor wogóle był cały dzień w polu przy robocie i prawie cały dzień terkotała maszyna do szycia w pokoju ciotki Ludwiki.
Dowiedział się od Terki, jedynej gadatliwej osoby z rodziny, że dziad Kajetan i ciotka Ludwika nie byli ni dziadem ni ciotką, ale jakiemiś dalekiemi krewnemi,