Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewnie! Dawno precz poszła — na zabawę każdemu i wszystkim. Było i dziecko, ale na swoje szczęście — uświerkło już temu dwa lata. Byłaby taka — jak ta mała wasza. Co pan myśli! Mam już trzydzieści pięć lat. A pan żonaty?
— Nie. Miałem dwadzieścia, gdy mnie zesłano do Tomska, i nigdy nie zdobyłem tyle, żeby móc żonę utrzymać. Zresztą chciałem wrócić...
— Ja się urodziłem w Bobrujsku. Inżynierski jedynak! Parada! Ale ojciec ciągle w rozjazdach był — a matka żyła zabawą i strojami. Poszedłem do gimnazjum, alem się uczyć nie chciał. W dwanaście lat już znałem wszelką swawolę i rozpustę, po dwa lata siedziałem w każdej klasie — przepychali mnie pieniędzmi i protegą — aż ze czwartej sam uciekłem, pokrwawiwszy jakiegoś kolegę — o uliczną dziewkę. Ojciec sprawę zamazał i za karę wpakował do warsztatów — a mnie to była właśnie frajda. Miałem amatorstwo do maszyn. Tymczasem stary umarł — matka za innego poszła i wyjechała do Saratowa czy Samary — a mnie do wojska wzięli, w proste sołdaty. I zrobiłem się cham-proletarjusz. Gimnazjum