Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzała na ojca. Patrzał na nią jasnemi oczami i powtórzył:
— W domu z tobą dobrze! — —
Ostatni wrócił dziad Kajetan rozpromieniony, bo dziesięć pni pszczół kupił tanio, starannie oszacowawszy, że zdrowe i zasobne. I on patrzał na Idę serdecznie, uśmiechając się tajemniczo.
A po wieczerzy obsiedli, jak zwykle, jadalny stół, każdy czemś zajęty, gwarząc o dalszych planach i zamiarach pracy, pracy, pracy. Mniejsza była gromadka, ale jakże mocna, i jak ofiarna, i jak jednomyślna.
Od roboty swej przy szyciu bielizny odrywała oczy swe Ida i patrzała po nich. Pan Michał ślęczył nad planem Łuczy, Białozor pracowicie sumował cyfry moroczańskich ciężarów, stary w okularach — studjował pilnie nowe systemy ulów.
Za oknem słała się czarna noc jesienna, początek długich miesięcy bez słońca, bez kwiatu, bez rozmachu zajęcia na swobodzie. Czy odejdzie od tych ludzi na swoje — i czy ich zostawi samych, gdy mówią z serca — że dom im miły z nią — i gdy rozumie, jak im potrzebna, konieczna, niezastąpiona.