Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wałem na robotnika w winnicy — i dostaliśmy lepszą kwaterę i wikt. Roboty przybyło, ale i trening postępował, a przytem traktowano nas inaczej...
„Aliści w parę dni potem zjawił się Anglik. Odszukał nas, przyjechał podziękować, zaprosił na przyszłą niedzielę do miasta — na statek, który stał w porcie dla jakichś reparacyj, przytem ofiarował nam nagrodę. Stefan splunął, ja się roześmiałem i jakoś pół po francusku, pół po angielsku, a przeważnie na migi wytłumaczyłem, że ani gościny, ani nagrody nie chcemy, ani przyjmiemy.
„Nie okazał ani zdziwienia, ani obrazy — powiedział „all-right!“ i zaproponował nam pracę u siebie — w fabryce mydła w angielskiem Kongo. Wynagrodzenie było wysokie, podróż darmo, warunki łakome. Przetłumaczyłem tę propozycję Stefanowi — ale ten powiada: zwojowaliśmy Denisów — dali nam cośmy chcieli, znamy ich i robotę i raptem na propozycję Inglisza, pijaka, powleczemy się dalej w tę dzicz obcą. Denisy powiedzą słusznie, żeśmy taka sama hołota jak ta, co onegdaj stąd poszła. Zgodziliśmy się do jesieni — i dotrzymamy. Powtó-