Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkiem otrzeźwiono. Wtedy on nas zaprosił do baru, gdzie się znowu upił, ale że przedtem podaliśmy sobie wzajemnie nazwiska i adres — więc odwieźliśmy go jak tłomak na statek. Resztę nocy spędziliśmy na dworcu, bo nasz pociąg dawno odszedł. U Denisów za to spóźnienie byłoby pewnie piekło i potrącenie zarobku — ale trafiliśmy właśnie na awanturę z robotnikami, którzy zażądali wyższej płacy i zagrozili odejściem. Nie było tedy czasu i okazji nam grozić, gdyśmy wrócili do swych zajęć — wcale w całej akcji nie biorąc udziału. Wtedy ci „koledzy“ zwrócili się do nas — wymagając solidarności. Wtedy nas porwała pasja „pańska“; ja zacząłem kląć po francusku a Stefan po moskiewsku, cały swój żołnierski repertuar, a gdy nie odstępowali, zdaliśmy drugi raz celująco egzamin z kursu u Japończyka. Skończyło się na tem, że poszli precz, a my zostaliśmy. Stefan naturalnie wmig skorzystał, żeby przekonać patrona, że byle nam drożej zapłacił i dobrał dwóch Negrów — to nastarczymy robotą i sprawa została załatwiona ku ogólnemu zadowoleniu. Rozumie się, że Negry mnie zastąpiły w dojeniu krów, awanso-