Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aż niespodzianie zjawił się rzadki gość: Protasewicz.
Białozor był nieobecny, pan Michał przy nauce dzieci, przyjęła go Ida.
— Cóż tu u państwa słychać? — zagaił stereotypowo.
Zaśmiała się.
— U nas zimą nic nie słychać, bo gawroni gaj pusty.
— Czy to prawda, że Jelec wyjechał zagranicę?
— Tak.
— A dokąd?
— Nie wiem, bo dotąd nie pisał.
— A ojciec pani wziął w administrację Morocznę i Łuczę?
— Ojciec nam nigdy o swych sprawach nie opowiada. To u nas nie w zwyczaju. Dzieci się uczą, ja pracuję. Może pana stryj objaśni. — I zostawiła go samego na chwilę.
Pan Michał, okazało się, też był nie do komunikowania nowin i wiadomości. Znali się z Protasewiczem od szkolnej ławy — i wcale się nim nie krępował.
— Pytasz co się dzieje z Jelcem. Albo co? Został ci co dłużny, czy żyrowałeś mu weksel i grozi protest?