Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



X.

Na tydzień przed świętami zjawił się Sawicki, tak wyświeżony, wystrojony i odmłodzony tą starannością, że go pan Michał powitał:
— Co to? Będzie pan nas zapraszał na wesele?
— W paszporcie stoi „żonaty“, więc asekurowanym od tego wypadku.
— Może pan zmienić wiarę! Jest z pięć do wyboru.
Sawicki popatrzał na niego z grymasem cynicznego lekceważenia.
— Zmienić wiarę — głupstwo — kiedy się żadnej nie posiada — a tylko papierek metryki chrztu razem ze świadectwem szczepienia ospy i odbytej powinności wojskowej. Ale dostać za drogie pieniądze jeszcze jeden papierek, żeby sprawić sobie kobietę, niby na własność — w tych czasach ich „równouprawnienia“ — to, panie, jakby człowiek nie rozróżniał zacierki od majonezu! Nie, nie żenię się, ale pan Jelec mi polecił, że-