Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I odetchnąłem na to imię nasze. Leśniczówka była — po naszej stronie.
Tu się zwrócił do Michasia:
— A czemuś ty oddał swój kożuch, a nie mój, coś miał po wierzchu?
— A bo, stryju, pomyślałem, że dać trzeba swój — i ten cieplejszy od spodu!
— A drogę do Moroczny znasz? Nie zabłądzisz?
— Znam. Teraz lodami to blisko.
— No, to idź spać, i ruszajcie rano, kucami.
Gdy Michaś odszedł — pan Michał rzekł:
— Podwaliny sobie przywiózł, a może ci i synową wypatrzył.
— A może! I owszem. Bohusze to dobre gniazdo.
— Jeśli tam tylko trzy kobiety do pracy i rządu, a w tem jedna bezwładna, druga w zapaleniu płuc, a trzecia dziecko — to widzi mi się słusznie, żebym apteczkę i bańki zabrał — i z dziećmi tam pojechał — bo ich pewno na doktora z urzędowym papierem nie stać. Jelec mówił, że tam kompletna ruina!
— Jedź, rozejrzyj się i rozpytaj. Może trzeba pomóc.