Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dni Ida i pojechała koleją — opowiedziawszy się tylko ojcu dokąd i poco. Terka po mszy w niedzielę bobrowała po kramikach, na rynku w Zahościu i obdarzyła całą dzieciarnię parobską, starą Łuczychę, Hannę i rodzinę, Michaś sprawił sobie i Terce łyżwy, nabył więcej narzędzi stolarskich. Tymczasem grudzień skuł mrozem ziemię — pomurował drogi po lodach i błotach — ubielił kraj cały śniegiem.
Pewnego wieczora Białozor zawołał do siebie Michasia.
Chłopak znalazł w izbie ojca starszego parobka Dokima, który w gospodarstwie przodował i był jedynym pomocnikiem dziedzica. Chłop był typowy Poleszuk: sprytny, przemyślny, radny, powolny i niczem niezamąconego spokoju.
— Jutro jadą po pierwsze sztuki drzewa na dom. Pojedziesz i ty, Michasiu, z nimi i przywieziesz pierwsze podwaliny, — rzekł Białozor.
— Kucami pojadę? — spytał Michaś.
— Tak! — Tu się zwrócił do Dokima. — Konie pokute? Wszystko narządzone?
— Sprawim się! Szlak już trochę przetarli, bo po siano ruszyli.