Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kręta rzeczka i powoli płynie. Jak Bóg da, to dopłynie, — zacytował pan Michał ludową dumkę miejscową.
A Ida już po swojemu gospodarzyła, sprzątała dom, cieszyła chorą, musztrowała spokojnie służebne dziewki, rozsądzała dzieci — przygotowywała posiłek i nocleg, lustrowała spiżarnię i słuchała Jelca, który chciał pomagać, a tylko przeszkadzał i z radości, że ona jest pod jego dachem — gadał, gadał, gadał!
— Że też ciebie zwolnili, żeś się wyrwała! A wiesz, żem przed kilku godzinami był w takiej rozpaczy, że chciałem wszystko cisnąć do licha — i oto taki mam wieczór! I jutro razem na te łąki popłyniem, a potem was odprowadzę do Nietroni. Opłyniem granice swoje — Tais!
— Jutro podobno przyjedzie Edmund i w niedzielę mają być chrzciny. Jakichś krewnych swoich przywozi.
— Ach, wiem! Obrąpalskich! Oni w czambuł to plemię do chrztu trzymają. Ale jutro nasze!
— Coprawda, mnieby wypadało tu zostać i te dzieci doprowadzić do porządku.