Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— On sam. A że policja od frontu — wchodzę oknem!
I znalazł się w izbie.
— Witajcie, stare znajomki! Byłem dziś u Ohryzki na grzybach — i przyjechaliśmy po sąsiedzku. A co u was policja tropi, czy nakazuje?
Tedy zaczęli mu opowiadać, a on zajął się specjalnie kwestją wypasów i zmówili się na wspólną jazdę na miejsce.
Kuleszyna zatroskała się o wieczerzę — ale pan Michał rzekł:
— Niech się pani Dorota nie turbuje. Ida już tam pewnie się zajęła.
— Ida! — skoczył Jelec.
— Ano, poszła do Julci. Była ze mną na grzybach i dowiedzieliśmy się o pomnożeniu rodu — więc powiedziała, że trzeba się dowiedzieć, czy czego nie trzeba.
Ale Jelca już nie było w stancji, zanim skończył mówić.
— Więc jutro do świta ruszamy. Mamy czółno Ohryzki, — pożegnał ich pan Michał.
— Idę panience pomóc! — zawołała Kuleszyna, a gdy szli ku dworowi, spytała szeptem:
— Proszę pana, będzie co z tego?