Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jelec się wyprostował, wstał, zgarnął papiery i ciężko na nich położył prawicę.
— Niedoczekanie wasze! Ustąpię chyba z Białozorami — ostatni.
A potem począł się uśmiechać, i zaśpiewał tekst do tego gwizdania:

„Włożę ja kontusz, włożę ja żupan,
Szablę przypaszę.
Pójdę do dziewczyny, pójdę do jedynej
Tam się ucieszę.“

I gotów był jechać znowu do Nietroni. Ale do okna zastukał Bućko:
— Ludzie ze wsi przyszli i proszą, żeby pan do nich wyszedł. Powiadają — że mają ważne dzieło.
Chłopi stali przed gankiem, odświętnie ubrani — sami najdostojniejsi, najbogatsi gospodarze i czekali w milczeniu.
Gdy wyszedł i pozdrowił ich — wystąpił na czoło Wasyl Sereda, najstarszy i najmowniejszy.
— Dobre zdrowie, pana! — odpowiedział na pozdrowienie. Rozmowa była w miejscowem narzeczu, które Jelec posiadał jak własne i znał każdego z nich z imienia, rodu, charakteru i życia.
Co wam trzeba, ludzie? — spytał.