Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kuleszyna ze zgrozy zamilkła; podniósł głos Kulesza.
— W poniedziałek był sekwestrator.
— Dobrze, że nie było kobyły — boby ją opisał.
— Ale opisał żyto w stodole, a we wtorek była jakaś komisja, żądając planów do reformy rolnej. Grozili, że drugi raz przybędą z policją.
— A we środę?
— We środę, czwartek i piątek przychodził sołtys z nakazami płatniczemi.
— No, w niedzielę nie było nic?
— W niedzielę pani zaczęła rodzić. Nająłem furę, aż do Zahosta po doktora.
— I są bliźnięta! Śliczne dwie dziewczynki, — ucieszyła się Kuleszyna.
— Na doktora pożyczyłem u Icka pięćdziesiąt złotych, na furmankę dziesięć, faktorowi za mamkę piętnaście.
— A w poniedziałek?
— W poniedziałek był wójt z nakazem od starosty kary 10 złotych, że nie zapłacone ubezpieczenie od wypadków. A we wtorek był inżynier od kanałów, że na nas wypada 5000 metrów kopać albo płacić.
— Dużo jeszcze tego będzie?