Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziękuję — ale mam pasję do sportu pieszego — i tylko złej organizacji i własnej głupocie winienem, że nie zdobyłem szampjonatu — w czasie wędrówki Tomsk — Nietroń. Dobranoc państwu i przyjemnej wycieczki.
Gdy odeszli z profesorem, resztę wieczoru zabawiali się tamci żartami i opowieściami o cudactwach i warjacjach Białozorów, aż wreszcie Protasewicz zakończył:
— Jak zapamiętam, wiecznie Białozory odludki i po swojemu się rządzą. Teraz zdziczeli do szczętu. Nie poczuwają się do żadnych sąsiedzkich, ani obywatelskich obowiązków, i źle są wogóle widziani. Stary ród — degeneraty!
Profesor z panem Michałem rozprawiali do późnej nocy — umówili się o dzień wycieczki do owego cmentarzyska, nacieszyli się sobą wzajemnie — i ledwie świt pan Michał ruszył zpowrotem, pozostawiając pałacowych mieszkańców w głębokim śnie.
Rozpogodziło się niebo, słońce wytoczyło się promienne, pociągał rzeźwy wiatr, pan Michał pogwizdywał z uciechy, i spieszył