Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oj słodka! — powtórzył Jelec, czując w sercu drżenie, jakby śpiewu.
W kościele było pełno. Przecisnął się aż do gromadki Białozorów i stanął obok Idy.
Gabryk z Michasiem służyli do mszy.
Gdy przy Suplikacjach kościół cały się rozśpiewał, Jelec też głos dołączył, a wychodząc, rzekł zcicha do Idy:
— Wiesz, zrobiłem odkrycie, że w kościele można się nie nudzić i nie gapić tylko. Anim się obejrzał, że to summa.
Uśmiechnęła się:
— Mam nadzieję, że jeszcze wiele innych rzeczy odkryjesz.
— Myślisz? A może — zdecydował zgodnie.