Strona:Maria Rodziewiczówna - Gniazdo białozora.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pomidory przywiązać. Będziesz sobie to robił w Algierze — —
Po wieczerzy — gdy się rozchodzono — Jelec odchrząknął i zbliżył się do Białozora.
— Wuju — my z Taidą — to jest — właściwie ja — chciałbym pomówić — z wujem.
Białozor spojrzał na córkę. Przez myśl mu przeszedł niepokój — trwoga. Spotkali się oczami bardzo do siebie podobni i uspokoił się.
— Ano — to chodźcie! — rzekł otwierając drzwi do swego pokoju
Równie ubogi — pusty — tylko był w nim jedyny zabytek dawnego dostatku: staroświecki mahoniowy „kantorek“ — uratowany ze spalonego domu i na ścianie parę sztuk starego oręża wokoło ryngrafu z Matką Boską. Usiadł za stołem — oni naprzeciw niego na ławce i Jelec mówić począł — coraz nabierając śmiałości. Gdy skończył, chwilę Białozor milczał, a potem zaczęło się ciężkie, śledcze badanie:
— Ile masz wekslowych długów?
— Nie wiem ściśle, — przyznał się pokornie.
— A co masz na ich pokrycie?