Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Uf, uf! — stękał, odpoczywał, aż wkońcu wgramolił się na lód i wysunął nieruchomego Żużla.
Wówczas siadł i odpoczął. Księżyc patrzał ciekawie na ten obraz. Parobczak leżał na wznak, siny, z wyszczerzonemi zębami w skurczu, a Justyn spoglądał na niego i śmiał się uradowany. Jeszcze nie był obejrzał pustych kieszeni.
Mróz ścinał na drewno odzież. Po ciele odbijało się jakby kłucie tysiąca mrówek i martwota Pawła wydała się zadługą idjocie. Zaczął skubać za rękaw. Ale parobczak nic nie słyszał. Wówczas Justyna znowu strach ogarnął, zdwoił jego siły i energję. Popłakując, łkając, chlipiąc, podniósł go za ramiona, wziął na swe barki i, pół niosąc, pół sunąc, ruszył zpowrotem ku zagrodzie.
Czasem ustawał, żeby złapać tchu. Ciężar to był za wielki na jego wzrost i siłę, mdlały mu członki, pomimo zimna pot zbiegał po twarzy i zastygał razem ze łzami, nareszcie potknął się i upadł. Zagroda świeciła opodal, ale on się już do niej nie dowlecze. Siadł tedy na lodzie, skulony, drżący. I nagle rozległ się przeraźliwym dyszkantem wrzask, mogący pobudzić umarłych. Wzywał w ten sposób ratunku i pomocy.
Po chwili zaruszało się w chacie. Parobcy z łuczywem i drągami wyskoczyli na podwórze, hukając na alarm, Szymon za nimi, ubierając się szybko — Prakseda, łamiąc ręce i lamentując.
— Wilki duszą prosiaka! — krzyczał rybak. — A hu! A hu! A nuże! Żywo! Żywo!
Gromadą nadbiegli na miejsce wypadku i zmartwieli z przerażenia. Justyn ciągle wrzeszczał.
— Jezus, Marja! Co mojemu chłopcu? Co on? Umarł? — wyjąkał stary, klękając nad Pawłem.
— Cicho, Justek! — wołali parobcy. — Co to się z nim stało? Gdzieście byli?
Idjota nie przestawał wrzeszczeć.