Strona:Maria Rodziewiczówna - Czarny chleb.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Piję i kocham — pouczył uprzejmie kowal.
Żużel nie usłyszał odpowiedzi; szedł za swą myślą.
— Próbowałem ja do krwi się zapracować... Nic nie pomogło... Próbowałem i głodem mrzeć, próbowałem i mrozem zamierać... i nic i nic! Zawsze jedno! Coś tam we środku pali i bełkoce, jak ukrop w garnku, i wciąż słyszę: «Chodź, chodź, chodź, chodź!» I gdzież ja pójdę nieszczęsny, gdym tu zostać poprzysiągł?
— Bo ja ci powiadam: rób, jak ja. Pij i kochaj — powtórzył swoje Alchan. — Jak mnie co woła: «Chodź!» to nie inaczej z dwojga: albo Aberbuch, albo Marynka. Chodźmy na salkę!
— Nie chcę! Pójdę do matki...
Mularzowa ucieszyła się z syna, choć mu tego nie okazała. Przyniósł jej zarobiony grosz, narąbał drew, ucałował pokornie ręce i usiadł na zydlu, opowiadając, co robił u rybaka. Wiedziała od ludzi, że się dobrze sprawiał i niekiedy, gdy nie uważał, obejmowała wzrokiem serdecznym jego pochyloną, kędzierzawą głowę. Zaczynała wierzyć w poprawę.
Zamyślił się wreszcie i umilkł. Nagle podniósł oczy.
— Matuniu — ozwał się — jabym was spytał o coś...
— O co, Pawle?
— Żebym ja poszedł do młyna i prosił Jana o Joasię za żonę, czy toby dobrze było? Czybym ja zmazał krzywdę?
— Dobrze? pytasz. To twój obowiązek. Za grzechbyś miał słuszną pokutę. Nie zmazałbyś krzywdy, ale zapłacił. Krzywdę zmazać, chłopcze, trudno... oj trudno!
— A jak, matusiu?
— Bóg ci to może kiedyś pokaże i własna dusza... Pójść powinieneś i prosić, choć ci jej Jan pewnie nie da i wypędzi. Wstyd za wstyd wziąć powinieneś. To sprawiedliwie.
Parobczak nisko zwiesił głowę, nic więcej nie rzekł. Co matka nazwie dobrym czynem i czy on jej